Wyjście z Nazaretu
Jezus
przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy zaś
nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało
ze zdziwieniem: «Skąd to u Niego? I co to za mądrość, która Mu jest dana? I
takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a
brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego
siostry?» I powątpiewali o Nim.
A Jezus
mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może
być prorok tak lekceważony».
I nie mógł
tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił
ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i
nauczał.
Mk 6, 1-6
Ile
jest we mnie mieszkańca Nazaretu? Ile wątpliwości? Czy nie jest tak, że
chciałbym coś w życiu zmienić, ale z góry zakładam, że mi nie wyjdzie? Bo
przecież wszystko już wiem, znam wszystkie recepty…
Nie będę
wsłuchiwał się w niedzielne czytania, w homilię, nie skorzystam z zaproszenia
na rekolekcje, na kurs odnowy wiary, na kurs Alfa, nie pójdę do spowiedzi. Nie pójdę na żadną
Mszę z modlitwą o jakieś uzdrowienie. A jakieś ekstremalne drogi krzyżowe?
Przedstawienia w kościele? Kto to wymyślił? Pielgrzymki? Były dobre w
średniowieczu …
A tak w
ogóle, to nie za bardzo mi się to wszystko podoba. Po co to zawracanie głowy,
te nowinki, dziwactwa, dziwne nazwy … Jest dobrze tak jak jest, nic się co
prawda nie dzieje, ale jest święty spokój. Po co coś zmieniać? Przecież
niczego nowego się nie dowiem, nic się nie wydarzy. A poza tym, co oni wszyscy
wiedzą o życiu… Ci księża, a jeszcze bardziej ci dziwni ludzie zaangażowani w
te dziwne kościelne ruchy … Robią wrażenie nawiedzonych. To nie może być
prawda, to trąci na kilometr fałszem, te uśmiechy, wznoszenie rąk. To co
mówią, jak się zachowują … Przecież niejednego z nich znam osobiście, lub
widuję w sklepie… Taki święty? Tak mu
się wszystko układa? Nie sądzę …
Można i
tak … Jak mieszkańcy Nazaretu, z rezerwą, dystansem, ironią, krytykanctwem i w
ostateczności z brakiem wiary, pod którym ukrywa się pycha … Bo przecież ja
najlepiej wiem … A poza tym: Dlaczego wolę, aby nic się nie działo, niż żeby
się działo to, o czym mówi Ewangelia? Tylko czy naprawdę odpowiada mi to, co
jest? Czy naprawdę chcę, by nic się nie zmieniło?
A może
trzeba sobie uświadomić, skąd ta postawa Nazarejczyków i dokąd ona ich
doprowadziła? A wtedy tak jak inni zachwycimy się pięknem Ewangelii, jej
bogactwem i mocą. Gdyby to uczynili wtedy mieszkańcy Nazaretu może i wśród
nich wydarzyłyby się cuda takie jak w innych miastach Galilei? Jeśli uczynimy
to my może wtedy dołączymy do uczniów Jezusa, do tych, którzy patrzyli na cuda
i znaki? Tylko że tak jakoś nie wypada? A co będzie, jak nic z tego nie wyjdzie?
I tak
docieramy do źródła tego wszystkiego … Pragnienie, tłumione przez lęk, może
wstyd, a może już zabite przez rutynę, samozadowolenie, pychę, brak wiary …
Mieszkańców Nazaretu i nas samych… Natura ludzka niewiele się zmieniła od
tamtego czasu. Pragniemy, ale paraliżuje nas strach. Chcemy, lecz się boimy,
jak w przysłowiu. Racjonalizujemy, uzasadniamy sobie naszą wynikającą z lęku
bezczynność, wmawiając sobie, że nie warto, że się nie uda.
Jest tylko jedna droga, aby
zrozumieć, czym naprawdę jest wiara: trzeba wyjść z tego mentalnego Nazaretu.
A ściślej, nie trzeba nawet wychodzić, skoro wszystko to, czego trzeba mamy
pod ręką. Wystarczy inaczej spojrzeć na tą samą rzeczywistość. Z wiarą. Przez
światło dane nam przez Ewangelię. A wtedy nic już nigdy nie będzie takie same.
Komentarze
Prześlij komentarz